19 października 2012

Rozdział 2




                       W sobotę z samego rana, ściskając w dłoni czarną sportową torbę, od kwadransa krążył wokół ogrodzenia, tłumiąc co jakiś czas skutki niewyspania. Noc nie należała do najlepszych, oczekiwania co do dzisiejszego dnia były tak silne, że jeszcze grubo po północy nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, liczył przysłowiowe barany, kilkakrotnie wyglądał przez okno na świat pogrążony we śnie, w którym on cierpiał na bezsenność. Kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, miał wrażenie, że było to tuż przed sygnałem budzika, który nastawił na ósmą. Miał ochotę roztrzaskać go w drobny mak, ale przecież ta martwa rzecz nie była powodem jego zdenerwowania. Postanowił więc, w przypływie wspaniałomyślności ocalić bezduszny przedmiot.
                     Chociaż trening wyznaczono na godzinę jedenastą, to Olli był na miejscu już półtorej godziny wcześniej. Najpierw sam przed sobą tłumaczył się, że to z obawy o korki, ale w sobotę nigdy nie było aż takiego natężenia ruchu, aby na piętnastokilometrową drogę potrzebował tyle czasu. Później ubzdurał sobie, że jego stary samochód może odmówić posłuszeństwa, chociaż po ubiegłotygodniowym przeglądzie sprawował się lepiej niż kiedykolwiek. Wobec tego pozostała mu ostatnia wymówka, pomylił godziny i chociaż zapisany wielkimi literami tekst z dzisiejszą datą i godziną widniał na widocznym miejscu w jego pokoju, lodówce i jeszcze w kilku innych miejscach, nadal obstawiał przy swoim. Wszystko to z podenerwowania dzisiejszym dniem. Nawet poranny telefon z życzeniami powodzenia od Si, nie uspokoił jego skołatanych nerwów. Czuł się jak pierwszoklasista, oczekujący na pierwszy dzwonek w nowej szkole. Nawet gorzej, jak nowy uczeń, który dołącza do klasy w samym środku roku szkolnego, kiedy wszyscy się już ze wszystkimi znają, a nowy pozostanie nowym, zawsze na uboczu. Co prawda, nigdy nie był nowym w szkole, bo od urodzenia mieszkał w pięknym mieście Lahti, chodził do jednej i tej samej szkoły, ale gdyby musiał zmieniać szkołę, pewnie tak właśnie by się czuł.
                      Mimo iż znał większość ludzi, z którymi miał się dziś spotkać bo łączyła ich wspólna przeszłość, to jednak  obawiał się tego jak zostanie przez nich przyjęty. Nawet nie to czy dobrze wypadnie, czuł się silny na tyle, aby dziś wykorzystać ten trening jak najlepiej dla siebie. Większy problem stanowili jego dawni koledzy z kadry, z większością nie utrzymywał kontaktów odkąd w lutym zeszłego roku, w burzliwej atmosferze odszedł z kadry. Krótkie rozmowy, do których dochodziło w głównej mierze przez przypadek, nie stwarzały nawet namiastki przyjacielskich stosunków, jakie kiedyś ich łączyły. Zresztą żaden z dawnych towarzyszy specjalnie nie kwapił się do naprawienia ich wzajemnych relacji, a bądźmy szczerzy, Olli także nie zrobił ku temu żadnego kroku.
                   Dzisiejszy, wspólny trening, po których oficjalnie ma być ogłoszona kadra na zbliżający się sezon, był pierwszym od niepamiętnych czasów. Co prawda, na skoczni, która górowała nad nim, tworząc z niego marną milimetrową postać, trenował niemal codziennie przez ostatnie trzy tygodnie. A więc to stanowiło w pewien sposób przewagę, ale dzisiaj przyjdzie mu bezpośrednio rywalizować z pozostałymi. Musiał dać trenerowi powód, aby otrzymać szansę, której oczekiwał, której tak bardzo w tej chwili potrzebował. Miał świadomość, że inni znajdowali się w lepszej sytuacji niż on, zresztą po tym co zrobił, każdy, nawet żółtodziób byłby pewniakiem do składu.
                    Jakaś cząstka jego samego miała ochotę zawrócić i jak najszybciej uciec z tego miejsca. Schować się we własnym pokoju, odwiesić narty na przysłowiowy kołek i zająć się w życiu czymś bardziej przyziemnym. Nie on pierwszy kończyłby karierę zanim ta na dobre się rozpoczęła, nie on jedyny musiałby uznać wyższość decyzji innych nad własnymi ambicjami. Ale chyba tylko On, musiałby żyć ze świadomością bycia Narodową Czarną Owcą. W tej chwili był tchórzem, jak nigdy przedtem. Za każdym razem, kiedy spoglądał na skocznie, wewnętrzny głos zamieniał się w tchórzliwy głosik, szyderczym tonem mówiąc, że to wciąż nie jego miejsce. Zanim jednak głos tchórza namawiającego go do ucieczki zwyciężył, na całe szczęście ktoś przerwał jego wewnętrzną walkę.
- Wchodzisz, czy zatrudnili cię jako dozorcę?
             Głos dobiegający zza pleców, wydaje się znajomy. Kiedy się odwraca napotyka rozweseloną twarz Happonena, która idealnie dopełnia jego wesoły ton głosu. Odwzajemnia pierwszy przyjazny gest ze strony chłopaka, ściskając męską dłoń. Ciesząc się w duchu z takiego przywitania z jego strony, ma nadzieje, że nie będzie tak źle, jak przeczuwał jeszcze kilka minut temu. Co prawda były to złudne nadzieje, ale pod koniec dnia  i tak,  będzie to bardzo miłe wspomnienie. Jeśli nie najmilsze.
- Wracasz? – skinął w kierunku torby, którą Olli przewiesił przez ramię.
- Chyba tak.
                Mimo usilnych starań, nie zabrzmiało to zbyt pewnie. Wciąż nie miał pewności, podobnie jak reszta zawodników, że będzie mógł być w kadrze. Oni, w przeciwieństwie do niego, mieli ku temu znacznie większe szanse. Wciąż ta nadszarpnięta wiara we własne siły.
- Fajnie.
              Zabrzmiało szczerze, naprawdę Janne cieszył się z jego powrotu. Jego uśmiechnięta mina, przypomniała mu dlaczego lubił tego chłopaka. Przede wszystkim za szczerość, bo Haponnen zawsze mówił to co naprawdę myślał i nigdy nie owijał w bawełnę, bez względu na to jak przykra byłaby prawda. Był jeszcze drugi powód sympatii do niego. Przy nim nikt, nigdy się nie nudził, i niech nikogo nie zmyli ten smutny, nieco refleksyjny wyraz twarzy. Janne Haponnen, należał do osób, które uważane były za dusze towarzystwa. W czasach dawnej rywalizacji sportowej, to właśnie on był tym, który jednym słowem potrafił rozładować napiętą atmosferę i jednocześnie zgnoić za zupełną błahostkę. O tym drugim, Olli  przekonał się jeszcze tego samego dnia.
                Na razie jednak czuł, jak za sprawą tego jednego słowa, całe napięcie powoli znikało. Dobrze jest, mieć jeszcze jedną osobę, poza trenerem, dla której nie będzie tutaj intruzem czy niepożądanym obserwatorem, na którego wszyscy będą krzywo patrzeć i tylko czekać na jego potknięcie. Z jedną dłonią, wciśniętą w kieszeń, a drugą w żelaznym uścisku torby, czekał aż Haponnen, a nie on, pierwszy wkroczy na teren skoczni, zupełnie jakby on nie miał do tego prawa.  Uczucie lęku przed tym co i kogo spotka za tą bramą, odbierało mu całą radość z powrotu.
- Wreszcie, ktoś doceni moje poczucie humoru… - Janne nie tracił dobrego samopoczucia.  
- Pod warunkiem, że sam nie stanie się twoją ofiarą.
               Olli zerknął zza ramię, ale nie znał chłopaka, do którego należał głos. Przynajmniej nie osobiście, bo przez cały czas swojej absencji, interesował się kadrą, wiedział kto i jakie odnotowuje wyniki. Nie sposób było nie zauważyć spojrzenia nowego, gdy Janne ich sobie przedstawiał. Pod zdaniem „wiele o tobie słyszałem” kryło się dużo dwuznaczności i Olli naprawdę nie potrafił rozgryźć intencji chłopaka, gdy je wypowiadał.
- Wchodzicie, czy boicie się ze mną przegrać.
           Sarkastyczny ton głosu kontrastował z poważnym wyrazem twarzy, typowym dla większości Finów. Wyzwanie zostało rzucone, ale to krótkie zdanie sprawiło, że Olli poczuł się jak pełnoprawny zawodnik, a serce szybciej zaczęło pompować krew.
                   Jeśli jednak miał jakikolwiek cień nadziei na to, że reszta przywita go z otwartymi ramionami, to szybko zszedł na ziemię. Na całe szczęście dla niego, taką nadzieje porzucił już dawno, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo i przyjemnie. Pewnie dzięki temu, rozczarowanie zachowaniem pozostałych, było tylko troszkę mniej bolesne. Ukłucie w sercu odczuł jednak kilkakrotnie, zwłaszcza gdy jego niegdyś najlepszy kumpel traktował go jak zło konieczne, albo jak powietrze ignorując w kilku ważnych kwestiach. Z nich wszystkich, to właśnie on utrudniał mu najbardziej ten powrót i pewnie gdyby to od niego zależało, to już dawno wysłałby Olliego na bezludną wyspę, albo jeszcze dalej. Wszystko po to, aby nie musieć go już więcej oglądać. Wobec tej jawnej ignorancji, nawet trener pozostawał bezsilny. Najwyraźniej nie wszyscy pogrzebali przeszłość.
                 Nie licząc zatem kilku incydentów, trening przebiegł dość dobrze. Co prawda, nie wypełnił narzuconego przez samego siebie minimum i nie był najlepszy. Jednak pozycja w pierwszej trójce napawała go optymizmem i pozwalała z nadzieją patrzeć w przyszłość. W oczach Jarkko widział podobne wnioski, ale nie wiedział jak wiele ogranicza trenera.


                  Podczas gdy grupka skoczków, zebrana przed budynkiem, właśnie kończyła trening, powoli rozjeżdżając się do domów,  kilka pięter wyżej, w gabinecie trenera toczyła się zaciekła dyskusja, o której przebiegu, nikt miał się nie dowiedzieć. Starszy, lekko łysawy mężczyzna, rozcierał pulsującą dłoń, która sekundę wcześniej, z głuchym odgłosem uderzyła w blat biurka. Za masywnym meblem, z wyraźnie zadowoloną miną, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji i hierarchii jaka dzieliła obu mężczyzn, siedział trener. Oboje mierzyli się wzrokiem, ale to stalowo szare źrenice trenera wygrywały z zielonym spojrzeniem drugiego z mężczyzn.
- To nie możliwe! Nie on!!!
Trener spodziewał się takiej reakcji.
- W takim razie, możesz szukać kogoś na moje miejsce.

- Żartujesz sobie? – bynajmniej, trenerowi nie było do śmiechu, ale konsekwentnie obstawał przy swoim. Wytrzymał harde spojrzenie towarzysza, którym ten cały czas go bombardował. – Naprawdę, chcesz ryzykować swoją posadę, dla kogoś takiego jak ten chłopak?!
Nie zastanawiał się ani chwili, kiwając głową powtórzył na głos swoje myśli.
- Tak. Jeśli nie zgadzasz się z moimi decyzjami…
               Zawiesił głos, dając mu sekundę, może dwie, na przeanalizowanie jego decyzji. Wiedział, że jest w lepszej sytuacji. Lata trenerskiego kunsztu, nauczyły go nie tylko umiejętności prowadzenia zawodników, ale także radzenia sobie z upierdliwymi członkami zarządu. A w tej chwili, zarząd nie miał już czasu, ani pewnie odpowiednich środków, na szukanie jego następcy. Poza tym, przez ten czas wypracował sobie coś jeszcze, znacznie ważniejszego. Szacunek zawodników i zapewne jego odejście w dużej mierze wpłynęło by na formę zawodników. To właśnie była jego karta przetargowa, atut, którego chciał użyć w ostateczności, ale tak naprawdę nie potrzebował mieszać w to pozostałych zawodników. Mimo iż wcześniej nie wspominał o tym asie, to jednak Sven wydawał się znać jego myśli. Wiedział na jak wiele może sobie pozwolić z Jarkko.
Mężczyzna westchnął, gorzko przełykając swoją porażkę.
- Obyś tego nie żałował.
Trener miał w tej chwili podobną nadzieję.

~……..~

7 października 2012

Rozdział 1


 
                        Było kilka minut przed osiemnastą, kiedy z duszą na ramieniu, zapukał w drewniane drzwi gabinetu na drugim piętrze. W całym budynku, nie licząc jego i człowieka, z którym miał się spotkać, nie było żywej duszy. Tylko ochroniarz przy bramie wiedział o tym spotkaniu, a legitymując go przy wejściu uniósł brwi, jakby pytał czy to na pewno on. Doskonale znał takie spojrzenia, już dawno przestały robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Mężczyzna, z pewnością jak każdy Fin, znał historię jego pokręconej „kariery”, a więc jego obecność w tym właśnie miejscu, mogła być zaskoczeniem. Nie zamierzał jednak nikomu tłumaczyć się z własnych wyborów, które doprowadziły go do tego miejsca.
                      Specjalnie wybrał schody, aby odwlec moment, w którym przyjdzie mu stanąć oko w oko z dzisiejszym katem. Jednocześnie chciał jak najszybciej poznać decyzję, która zaważy na całym jego dalszym życiu. Poważnie obawiał się dzisiejszej rozmowy, i chociaż wiedział, że zrobił wszystko co w jego mocy, aby dano mu kolejną szansę, jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie będzie to takie proste. Widmo przeszłości wciąż ciągnie się za nim. To jego kula u nogi, której nie potrafił się pozbyć, wątpił czy kiedyś mu się to uda, gdziekolwiek by nie szedł, ona zawsze była przy nim, nawet wtedy, a może zwłaszcza, gdy zostawał sam. Wtedy była jak najgorsza tortura, przypominając mu nie tak znów odległe czasy, kiedy myślał, że cały świat leży u jego stóp. Wtedy, gdy w jego mniemaniu był panem życia i świata. Życie jednak bardzo boleśnie zweryfikowało to wyobrażenie. Jednego dnia jadł kawior ze złotej tacy, by następnego stoczyć się na samo dno, głodując niczym najgorszy przestępca.
Zapukał drżącymi palcami, wstrzymując jednocześnie oddech.
                    Stanowczy głos zza drzwi nakazał wejście, i chociaż ton tego zaproszenia daleki był od serdecznego, zaryzykował i wszedł do środka. Mężczyzna za biurkiem skinął w jego kierunku, a na twarzy pojawił się cień uśmiechu, znajomy gest, który dodał mu odrobinę otuchy. Przywołał go dłonią, bezgłośnie wskazując na fotel po drugiej stronie, który Olli natychmiast zajął. Podczas gdy towarzysz, jeszcze przez kilka minut, prowadził ożywioną dyskusję, on obserwował wnętrze gabinetu. Nic się nie zmieniło w jego wyglądzie. Ścianę zdobiła wciąż ta sama kremowa tapeta, okraszona w wielu miejscach zdjęciami z ważniejszych zawodów, na niektórych dostrzegł także własną szczęśliwą twarz. Regały wciąż uginały się pod ciężarem pucharów i innych nagród, dla których nie było lepszego miejsca niż to, w samym sercu skoków, miejscu, które dla większości zawodników stanowi początek ich drogi. Mógłby się nawet założyć, że wielka plama na suficie, od wielu lat była nieodzownym elementem dekoracyjnym. Przynajmniej on pamiętał ją doskonale, gdy podczas wielu rozmów, wznosił oczy ku niebu. Od razu ogarnęło go uczucie dejavu, ileż razy tutaj bywał w przeszłości? Zdecydowanie znacznie częściej niż reszta zawodników, którzy nie mieli zbyt wielu okazji ku temu. A Olli wpadał często, jeśli nie z przymusu to z własnej inicjatywy, by porozmawiać z Jarkko. Trener, człowiek który od przeszło czterech lat, wciąż niezmiennie kieruje kadrą. Człowiek, któremu zawdzięcza tak wiele, jego pierwszy trener, gdy w wieku ośmiu lat połknął bakcyla sportowego. I mimo późniejszego ich rozstania na stopie zawodnik - trener, to jednak zawsze byli przyjaciółmi. To właśnie za jego namową, odsunął się na pewien czas od kadry, uporządkował swoje życie osobiste, uporał się z problemami, by na nowo zacząć spokojne treningi, które powoli przynoszą sukcesy. Co prawda małe sukcesy, ale nawet z nich nauczył się cieszyć, doceniać. Wiedział, że jego usilnie starania, treningi, a nawet w miarę dobre wyniki, nie są gwarantem tego, że w przyszłym sezonie będzie należał do kadry. Wszystko zależało od tego jednego człowieka, to właśnie on, w tej chwili miał władzę nad jego losem. To w nim pokładał całą nadzieje, na odzyskanie własnego poczucia wartości. Miał wiele do udowodnienia, nie tylko ludziom z branży, trenerowi czy dawnym kolegom, ale przede wszystkim sobie.
A to, wymagało odrobiny wiary w jego osobę.
- Przepraszam, Marie, jak zwykle posądza mnie o sklerozę.
Z zadumy wyrwał go głos trenera.
                Poprawił się na fotelu, czując powracający niepokój. Mężczyzna tymczasem odpalił papierosa, zaciągając się natychmiast dymem nikotynowym. Był to jego jedyny nałóg, którego nie potrafił pozbyć się od blisko piętnastu lat. Jedyna przyjemność na jaką sobie pozwala – tak zwykł zawsze mówić. Nie palił tylko w obecności żony i dzieci, często ukrywając się na balkonie lub w innych zakamarkach domu. Zignorował karcący wzrok chłopaka, który nie należał do entuzjastów palenia i z uśmiechem na ustach wypuścił powietrze. Jakby chciał sprowokować swego dawnego podopiecznego do wygłoszenia moralizatorskiej pogadanki, których notabene wysłuchał już dość z ust rodziny i lekarzy. Nic z tego, Olli zbyt dobrze znał szpony nałogu, aby próbować zmusić kogoś do jego rzucenia, sam wiedział, że dopóki samemu nie podejmie się decyzji o zaprzestaniu, żadne prośby czy groźby nie przyniosą pożądanych efektów. Mogą co najwyżej jeszcze bardziej pogorszyć sytuację.
- Chciałeś ze mną porozmawiać.
            Z trudem przyszło mu wypowiedzenie tych słów, bał się bowiem odpowiedzi jaką usłyszy. Nic nie mógł poradzić na to, że głos mu zadrżał. Przeniósł wzrok z dymu krążącego w powietrzu i w oczekiwaniu spojrzał w oczy trenerowi.
- Nie będę owijał w bawełnę… - pochylając się nad biurkiem, oparł dłonie o ciemny blat.  – jeśli chodzi o twoje wyniki … wszystko idzie w dobrym kierunku, treningi pokazały, że przez ten czas nie zapomniałeś jak się skacze – wysilił się na żart, ciepły uśmiech rozjaśnił mu twarz, ale Olli wciąż był skupiony, jakby oczekiwał kolejnego ciosu. Odchrząknął, ponownie zaciągając się papierosem. – Badania, też masz w porządku – dotknął dłonią plik papierów, które jak się domyślał, były wynikami niedawno przeprowadzonych badań wydolnościowych i szeregu innych, które musiał dołączyć do wniosku o ponowne dopuszczenie go do kadry. - … tylko… - trener zawiesił głos.
            Doczekał się ciosu. I właśnie tego obawiał się najbardziej, Jednego krótkiego słowa, które na zawsze przekreśliłoby jego powrót na skocznie w barwach Finlandii. Innej opcji nie brał po uwagę, był rodowitym Finem i tylko w barwach tego kraju chciał wygrywać, nawet jeśli ten kraj nie chce go widzieć w roli swojego reprezentanta. Pamiętał ich ostatnią rozmowę, dokładnie w tym samym gabinecie, kiedy zaproponowano mu urlop od skoków, w rzeczywistości uznał to za degradację, odsunięcie, wtedy nie rozumiał tej decyzji Uniósł się na działaczy, na trenera, w którym pokładał nadzieje na polubowne załatwienie spraw, kolejne przerzucenie na kogoś odpowiedzialności. Tym razem jednak, trener powiedział dość i Harry Olli musiał sam ponieść konsekwencje swoich czynów. Kara był bolesna, ale nauka jaką z niej wyniósł była tego warta.
- Jarkko - zaczął twardo. -… sam wiesz, jak ciężko harowałem, żeby wrócić, ile sił kosztowało mnie to wszystko co działo się po olimpiadzie. Nie jestem już tym samym chłopakiem, co kiedyś, dla którego liczył się tylko blichtr wygranej. Dojrzałem. - … poczekaj – podniósł głos widząc, że trener aż wyrwał się, aby mu przerwać. -… nie zamierzam tak łatwo się poddawać, kocham skoki, to całe moje życie. Wiesz o tym!
- Cholera, Olli, widzę, że nauczyłeś się mówić przez ten czas.
              Zastygł z rozwartymi ustami, zaskoczony tym atakiem. Nigdy nie należał do rozmownych, to fakt, ale w obliczu zamknięcia komuś drogi do spełniana marzeń, każdemu rozwiązałby się język. Każdy walczyłby do ostatnich słów, aby chociaż otrzymać chociaż jedną, nawet jeśli ostatnią szansę. Na końcu języka miał odpowiednią ripostę, ale mina trenera wskazywała, że powinien siedzieć cicho i słuchać co się do niego będzie mówiło. Mężczyzna zaciągnął się dymem po raz ostatni, po czym zgasił papierosa w maleńkiej popielniczce, którą następnie przełożył na parapet, kryjąc za doniczką z kaktusem. Olli z narastającym napięciem obserwował całą tę sytuację, gotowy zaraz wybuchnąć z ogarniającego go niepokoju.
- W sobotę jest trening, masz na nim być.
               Wreszcie przestał go torturować, a widząc jak ogromna ulga malowała się na twarzy Fina, sam się uśmiechnął. Krótka wiadomość, sygnał co ma robić wystarczył, aby droga na nowo przybrała jasny koloryt. W głosie trenera było jednak coś innego, nieznanego do tej pory, ale Olli szczęśliwy z przebiegu tej rozmowy, nie zwrócił na to większej uwagi. Szybko obgadali wszelkie szczegóły, resztę czasu poświęcając na przyjacielską rozmowę, podczas której trener wypalił kolejne trzy papierosy. Zawsze się im dobrze rozmawiało. Tym razem jednak, rozmowa ze strony trenera nie do końca była szczera. Zataił przed nim jeden, ważny szczegół i teraz gryzło go sumienie. Znał stanowisko zarządu, który jeszcze na kwadrans przed tym spotkaniem, wydał mu jednoznaczne wytyczne odnośnie chłopaka, do których musiał się zastosować. Sam jego pomysł, kiedy to na zebraniu, wobec pogarszającej się formy pozostałych zawodników, zaproponował Olliego, spełzł na niczym. Wywołał tylko ironiczny uśmieszek na rumianych twarzach dygnitarzy w garniturach. Właśnie to oznaczało krótkie słowo „tylko”, którego użył, gdy na moment zawiesił głos. Patrząc jednak w oczy chłopakowi, nie mógł z góry go skreślić, nie chciał odbierać mu tej nadziei, która wciąż tkwiła w jego spojrzeniu. Wtedy zdecydował, sam sobie postawił jeden warunek i miał nadzieje, że za kilka dni, podczas treningu, warunek ten się spełni. Ale to wszystko zależało już tylko od „diabełka o twarzy anioła” jak niegdyś go nazywali.
Kiedy już wychodził, zatrzymał go jeszcze w drzwiach.
 - Wierzę w ciebie, Harri.
              Nawet nie wiedział, jak wiele znaczą dla niego te słowa. Zwłaszcza od człowieka, którego niegdyś tak bardzo zawiódł.

                     Do domu dotarł dopiero jakiś kwadrans przed dwudziestą pierwszą. Jazda o tej porze, po ulicach Lahti jest niczym diabelski młyn w wesołym miasteczku. Jeździł bez celu, przemierzając uliczki, aż sam nie wiedząc kiedy znalazł się pod skocznią, na której oddał swój pierwszy w życiu skok. Było to ponad dekadę temu, a wciąż czuł to samo podekscytowanie co tamtego dnia. Tak było przy każdym skoku, lata minęły, ale w nim nie zatarły tego uczucia triumfu, gdy szybował w powietrzu. Już odliczał w myślach godziny do tej najważniejszej próby. Mimo iż to był tylko trening, dla niego to była jedyna szansa na pokazanie się, trener jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że po nim ogłosi kadrę. Musi więc być najlepszy. Wierzył, że tylko to zapewni mu udział w zawodach.
Nie wiedział jednak, że jego sprawa została już załatwiona, pod stolikiem, w cichym układzie, ktoś zdecydował o jego przyszłości w kadrze. W życiu bowiem, nie wszystko zależy tylko od nas samych, często to inni kierują naszym życiem, zostawiając nam jedynie namiastkę samokontroli. Harri Olli nie posiadł jeszcze tej wiedzy, a może odrzucał jej istnienie, wierząc we własne możliwości, którymi zdoła przekonać całą Finlandię i resztę świata, że wciąż wart jest zaufania.
                  Kiedy wreszcie dotarł na podjazd przed domem, kilka minut przesiedział w samochodzie, próbując uspokoić rozszalałe od emocji serce. Wreszcie wysiadł, a zatrzaskując drzwi samochodu w kieszeni poczuł wibrowanie telefonu, sekundę później ciszę przerwał heavymetalowy dźwięk.
     „ostatnim razem taką minę miałeś w piątej klasie, kiedy Aino pocałowała cię na szkolnej dyskotece”
                    Odczytał wiadomość, roześmiał się niemalże w głos, zerkając na okna sąsiedniego domu. Jak się spodziewał w balkonowych szybach wciąż odbijało się delikatne światło, a cień, który w nich dostrzegł, niewątpliwie należał do nadawcy wiadomości. Jak świętować, to tylko z najlepszym przyjacielem, pomyślał i zamiast we własne drzwi, skierował się do domu obok.  

~…..~

Wyjaśniła się postać bohatera :-)
Zaskoczeni, zawiedzeni, zadowoleni?