W sobotę z samego rana,
ściskając w dłoni czarną sportową torbę, od kwadransa krążył wokół ogrodzenia,
tłumiąc co jakiś czas skutki niewyspania. Noc nie należała do najlepszych,
oczekiwania co do dzisiejszego dnia były tak silne, że jeszcze grubo po północy
nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, liczył przysłowiowe barany,
kilkakrotnie wyglądał przez okno na świat pogrążony we śnie, w którym on
cierpiał na bezsenność. Kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, miał wrażenie, że
było to tuż przed sygnałem budzika, który nastawił na ósmą. Miał ochotę
roztrzaskać go w drobny mak, ale przecież ta martwa rzecz nie była powodem jego
zdenerwowania. Postanowił więc, w przypływie wspaniałomyślności ocalić bezduszny
przedmiot.
Chociaż trening wyznaczono
na godzinę jedenastą, to Olli był na miejscu już półtorej godziny wcześniej. Najpierw
sam przed sobą tłumaczył się, że to z obawy o korki, ale w sobotę nigdy nie
było aż takiego natężenia ruchu, aby na piętnastokilometrową drogę potrzebował
tyle czasu. Później ubzdurał sobie, że jego stary samochód może odmówić
posłuszeństwa, chociaż po ubiegłotygodniowym przeglądzie sprawował się lepiej
niż kiedykolwiek. Wobec tego pozostała mu ostatnia wymówka, pomylił godziny i
chociaż zapisany wielkimi literami tekst z dzisiejszą datą i godziną widniał na
widocznym miejscu w jego pokoju, lodówce i jeszcze w kilku innych miejscach,
nadal obstawiał przy swoim. Wszystko to z podenerwowania dzisiejszym dniem.
Nawet poranny telefon z życzeniami powodzenia od Si, nie uspokoił jego
skołatanych nerwów. Czuł się jak pierwszoklasista, oczekujący na pierwszy
dzwonek w nowej szkole. Nawet gorzej, jak nowy uczeń, który dołącza do klasy w
samym środku roku szkolnego, kiedy wszyscy się już ze wszystkimi znają, a nowy pozostanie
nowym, zawsze na uboczu. Co prawda, nigdy nie był nowym w szkole, bo od
urodzenia mieszkał w pięknym mieście Lahti, chodził do jednej i tej samej
szkoły, ale gdyby musiał zmieniać szkołę, pewnie tak właśnie by się czuł.
Mimo iż znał większość ludzi, z którymi miał
się dziś spotkać bo łączyła ich wspólna przeszłość, to jednak obawiał się tego jak zostanie przez nich
przyjęty. Nawet nie to czy dobrze wypadnie, czuł się silny na tyle, aby dziś
wykorzystać ten trening jak najlepiej dla siebie. Większy problem stanowili
jego dawni koledzy z kadry, z większością nie utrzymywał kontaktów odkąd w lutym
zeszłego roku, w burzliwej atmosferze odszedł z kadry. Krótkie rozmowy, do
których dochodziło w głównej mierze przez przypadek, nie stwarzały nawet namiastki
przyjacielskich stosunków, jakie kiedyś ich łączyły. Zresztą żaden z dawnych towarzyszy
specjalnie nie kwapił się do naprawienia ich wzajemnych relacji, a bądźmy
szczerzy, Olli także nie zrobił ku temu żadnego kroku.
Dzisiejszy, wspólny trening, po których
oficjalnie ma być ogłoszona kadra na zbliżający się sezon, był pierwszym od
niepamiętnych czasów. Co prawda, na skoczni, która górowała nad nim, tworząc z
niego marną milimetrową postać, trenował niemal codziennie przez ostatnie trzy
tygodnie. A więc to stanowiło w pewien sposób przewagę, ale dzisiaj przyjdzie
mu bezpośrednio rywalizować z pozostałymi. Musiał dać trenerowi powód, aby
otrzymać szansę, której oczekiwał, której tak bardzo w tej chwili potrzebował. Miał
świadomość, że inni znajdowali się w lepszej sytuacji niż on, zresztą po tym co
zrobił, każdy, nawet żółtodziób byłby pewniakiem do składu.
Jakaś cząstka jego samego
miała ochotę zawrócić i jak najszybciej uciec z tego miejsca. Schować się we
własnym pokoju, odwiesić narty na przysłowiowy kołek i zająć się w życiu czymś
bardziej przyziemnym. Nie on pierwszy kończyłby karierę zanim ta na dobre się
rozpoczęła, nie on jedyny musiałby uznać wyższość decyzji innych nad własnymi
ambicjami. Ale chyba tylko On, musiałby żyć ze świadomością bycia Narodową
Czarną Owcą. W tej chwili był tchórzem, jak nigdy przedtem. Za każdym razem,
kiedy spoglądał na skocznie, wewnętrzny głos zamieniał się w tchórzliwy głosik,
szyderczym tonem mówiąc, że to wciąż nie jego miejsce. Zanim jednak głos
tchórza namawiającego go do ucieczki zwyciężył, na całe szczęście ktoś przerwał
jego wewnętrzną walkę.
- Wchodzisz, czy zatrudnili cię
jako dozorcę?
Głos dobiegający zza pleców, wydaje się
znajomy. Kiedy się odwraca napotyka rozweseloną twarz Happonena, która idealnie
dopełnia jego wesoły ton głosu. Odwzajemnia pierwszy przyjazny gest ze strony
chłopaka, ściskając męską dłoń. Ciesząc się w duchu z takiego przywitania z
jego strony, ma nadzieje, że nie będzie tak źle, jak przeczuwał jeszcze kilka
minut temu. Co prawda były to złudne nadzieje, ale pod koniec dnia i tak,
będzie to bardzo miłe wspomnienie. Jeśli nie najmilsze.
- Wracasz? – skinął w kierunku
torby, którą Olli przewiesił przez ramię.
- Chyba tak.
Mimo usilnych starań, nie
zabrzmiało to zbyt pewnie. Wciąż nie miał pewności, podobnie jak reszta
zawodników, że będzie mógł być w kadrze. Oni, w przeciwieństwie do niego, mieli
ku temu znacznie większe szanse. Wciąż ta nadszarpnięta wiara we własne siły.
- Fajnie.
Zabrzmiało szczerze, naprawdę
Janne cieszył się z jego powrotu. Jego uśmiechnięta mina, przypomniała mu
dlaczego lubił tego chłopaka. Przede wszystkim za szczerość, bo Haponnen zawsze
mówił to co naprawdę myślał i nigdy nie owijał w bawełnę, bez względu na to jak
przykra byłaby prawda. Był jeszcze drugi powód sympatii do niego. Przy nim
nikt, nigdy się nie nudził, i niech nikogo nie zmyli ten smutny, nieco
refleksyjny wyraz twarzy. Janne Haponnen, należał do osób, które uważane były
za dusze towarzystwa. W czasach dawnej rywalizacji sportowej, to właśnie on był
tym, który jednym słowem potrafił rozładować napiętą atmosferę i jednocześnie
zgnoić za zupełną błahostkę. O tym drugim, Olli przekonał się jeszcze tego samego dnia.
Na razie jednak czuł, jak za
sprawą tego jednego słowa, całe napięcie powoli znikało. Dobrze jest, mieć
jeszcze jedną osobę, poza trenerem, dla której nie będzie tutaj intruzem czy
niepożądanym obserwatorem, na którego wszyscy będą krzywo patrzeć i tylko
czekać na jego potknięcie. Z jedną dłonią, wciśniętą w kieszeń, a drugą w
żelaznym uścisku torby, czekał aż Haponnen, a nie on, pierwszy wkroczy na teren
skoczni, zupełnie jakby on nie miał do tego prawa. Uczucie lęku przed tym co i kogo spotka za tą
bramą, odbierało mu całą radość z powrotu.
- Wreszcie, ktoś doceni moje
poczucie humoru… - Janne nie tracił dobrego samopoczucia.
- Pod warunkiem, że sam nie
stanie się twoją ofiarą.
Olli zerknął zza ramię, ale nie
znał chłopaka, do którego należał głos. Przynajmniej nie osobiście, bo przez
cały czas swojej absencji, interesował się kadrą, wiedział kto i jakie
odnotowuje wyniki. Nie sposób było nie zauważyć spojrzenia nowego, gdy Janne
ich sobie przedstawiał. Pod zdaniem „wiele
o tobie słyszałem” kryło się dużo dwuznaczności i Olli naprawdę nie
potrafił rozgryźć intencji chłopaka, gdy je wypowiadał.
- Wchodzicie, czy boicie się ze
mną przegrać.
Sarkastyczny ton głosu kontrastował
z poważnym wyrazem twarzy, typowym dla większości Finów. Wyzwanie zostało
rzucone, ale to krótkie zdanie sprawiło, że Olli poczuł się jak pełnoprawny
zawodnik, a serce szybciej zaczęło pompować krew.
Jeśli jednak miał jakikolwiek
cień nadziei na to, że reszta przywita go z otwartymi ramionami, to szybko
zszedł na ziemię. Na całe szczęście dla niego, taką nadzieje porzucił już
dawno, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo i przyjemnie.
Pewnie dzięki temu, rozczarowanie zachowaniem pozostałych, było tylko troszkę
mniej bolesne. Ukłucie w sercu odczuł jednak kilkakrotnie, zwłaszcza gdy jego
niegdyś najlepszy kumpel traktował go jak zło konieczne, albo jak powietrze
ignorując w kilku ważnych kwestiach. Z nich wszystkich, to właśnie on utrudniał
mu najbardziej ten powrót i pewnie gdyby to od niego zależało, to już dawno
wysłałby Olliego na bezludną wyspę, albo jeszcze dalej. Wszystko po to, aby nie
musieć go już więcej oglądać. Wobec tej jawnej ignorancji, nawet trener
pozostawał bezsilny. Najwyraźniej nie wszyscy pogrzebali przeszłość.
Nie licząc zatem kilku
incydentów, trening przebiegł dość dobrze. Co prawda, nie wypełnił narzuconego
przez samego siebie minimum i nie był najlepszy. Jednak pozycja w pierwszej
trójce napawała go optymizmem i pozwalała z nadzieją patrzeć w przyszłość. W
oczach Jarkko widział podobne wnioski, ale nie wiedział jak wiele ogranicza
trenera.
Podczas gdy grupka skoczków,
zebrana przed budynkiem, właśnie kończyła trening, powoli rozjeżdżając się do
domów, kilka pięter wyżej, w gabinecie
trenera toczyła się zaciekła dyskusja, o której przebiegu, nikt miał się nie
dowiedzieć. Starszy, lekko łysawy mężczyzna, rozcierał pulsującą dłoń, która
sekundę wcześniej, z głuchym odgłosem uderzyła w blat biurka. Za masywnym
meblem, z wyraźnie zadowoloną miną, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z
powagi sytuacji i hierarchii jaka dzieliła obu mężczyzn, siedział trener. Oboje
mierzyli się wzrokiem, ale to stalowo szare źrenice trenera wygrywały z
zielonym spojrzeniem drugiego z mężczyzn.
- To nie możliwe! Nie on!!!
Trener spodziewał się takiej
reakcji.
- W takim razie, możesz szukać
kogoś na moje miejsce.
- Żartujesz sobie? – bynajmniej,
trenerowi nie było do śmiechu, ale konsekwentnie obstawał przy swoim. Wytrzymał
harde spojrzenie towarzysza, którym ten cały czas go bombardował. – Naprawdę,
chcesz ryzykować swoją posadę, dla kogoś takiego jak ten chłopak?!
Nie zastanawiał się ani chwili,
kiwając głową powtórzył na głos swoje myśli.
- Tak. Jeśli nie zgadzasz się z
moimi decyzjami…
Zawiesił głos, dając mu sekundę,
może dwie, na przeanalizowanie jego decyzji. Wiedział, że jest w lepszej
sytuacji. Lata trenerskiego kunsztu, nauczyły go nie tylko umiejętności
prowadzenia zawodników, ale także radzenia sobie z upierdliwymi członkami
zarządu. A w tej chwili, zarząd nie miał już czasu, ani pewnie odpowiednich
środków, na szukanie jego następcy. Poza tym, przez ten czas wypracował sobie coś
jeszcze, znacznie ważniejszego. Szacunek zawodników i zapewne jego odejście w
dużej mierze wpłynęło by na formę zawodników. To właśnie była jego karta
przetargowa, atut, którego chciał użyć w ostateczności, ale tak naprawdę nie
potrzebował mieszać w to pozostałych zawodników. Mimo iż wcześniej nie
wspominał o tym asie, to jednak Sven wydawał się znać jego myśli. Wiedział na
jak wiele może sobie pozwolić z Jarkko.
Mężczyzna westchnął, gorzko
przełykając swoją porażkę.
- Obyś tego nie żałował.
Trener miał w tej chwili podobną
nadzieję.
~……..~